Kult czapeczek, czyli dlaczego jeździmy w kaskach?

Kiedy wybierzemy się do sklepu rowerowego by kupić nowy jednoślad, z pewnością sprzedawca zada nam pytanie czy posiadamy już kask. Oglądając transmisję Tour de France, Giro D’Italia czy La Vuelta a Espana, każdy kolarz w peletonie będzie miał chronioną głowę przez bardziej bądź mniej kolorowy kask. Cofając się jednak o dwie dekady i patrząc na zdjęcia z najważniejszych imprez kolarskich zauważymy, iż kaski nie były od początku obecne w peletonach protouru.
Jeśli jeździsz na rowerze i masz awersje do noszenia kasku, to mogłeś być zawodowcem w latach 90.
Jednakże… twoja kariera bez kasku trwałaby tylko do 2003 roku. 

Kolarswo profesjonalne od zawsze kojarzone było z rowerami nieosiągalnymi dla amatorów, z sponsoringiem, suplementacją (pozdrawiamy Lance), dlatego tym bardziej zdumiewający jest fakt braku kasku w zawodowym peletonie.
W dzisiejszych standardach UCI nie byłoby to możliwe,
a ogólna mentalność i świadomość kolarzy nawet na poziomie amatorskim dyktuje potrzebę ochrony głowy.

Kaski jak każdy sprzęt kolarski na przełomie lat ewoluowały.
Od skórzanych, przypominających banany, przez laminatowe aerodynamiczne owiewki, aż po obecnie znaną nam konstrukcję spełniającą jakiekolwiek normy bezpieczeństwa.

Okres lat dziewięćdziesiątych możemy śmiało nazwać czasem KULTU CZAPECZEK. 

Czemu więc zawodowcom nie zależało na swoich głowach?

Powodów było wiele, niektóre bardziej sensowne, inne z dorobioną na siłę ideologią. Z perspektywy czasu pewne jest jedno – ani jeden z nich nie był uzasadniony. 
Zanim jednak padną przykłady, należy wspomnieć o lukach obecnych w przepisach ówczesnej Unii Kolarskiej.
Lata 90te były czasem dynamicznego rozwoju technologii. Rowery stawały się lżejsze i bardziej opływowe – a co za tym idzie – szybsze. Technika i prędkość peletonu rosła z roku na rok, również za sprawą sławetnego EPO, jednak wciąż brakowało przepisów regulujących najważniejszą kwestię – ochronę głowy.
Co niektórzy jeździli w czapeczkach, większość w rozmierzwionych włosach,
a na palcach jednej ręki wyliczyć można było kolarzy z kaskiem na głowie.
Czy były próby zmiany tej samowolki?
Oczywiście…

Pomysły na wymuszenie jazdy w kasku przez Międzynarodową Unię Kolarską (UCI) zaczęły pojawiać się w roku 1991, jednakże zakończyło się to niepowodzeniem. Co było powodem? 
Powodem veto zawodników było narzekanie na mniejszy komfort, dodatkową wagę. Decyzja UCI brzmiała jasno – kask był obowiązkowy na głowie każdego, kto chciał stanąć na linii startowej. Między organizatorami wyścigów a zawodnikami dochodziło do ogromnych sporów – spośród nich najbardziej kojarzoną postacią był Francis Moreau, zdyskwalifikowany po ściągnięciu kasku na podjeździe Mont Faron w trakcie 5 etapu Paryż-Nicea odbywającego się w pierwszej połowie marca.
Po wykluczeniu Francuza z wyścigu doszło do protestu, w którym brała udział cała śmietanka kolarska tamtego okresu,
m.in. Greg LeMond, Stephen Roche czy Laurent Fignon. Znaczna część zawodników do kolejnego etapu stanęła z gołą głową.

25 marca tego samego roku, w Genewie cofnięto decyzję o przymusowym noszeniu kasków.

Na potwierdzenie sporych braków w zakresie bezpieczeństwa nie trzeba było długo czekać. Już w roku 1995 miało miejsce pierwsze głośne zdarzenie, w którym obecność kasku mogła być kluczowa.

Podczas górskiego etapu Tour de France, 25-letni mistrz olimpijski z Barcelony –
– Fabio Casartelli, brał udział w wypadku kosztującym go życie.
W trakcie zjazdu z przełęczy Col de Portet d’Aspet w Pirenejach, wschodzący młody talent uderzył w betonowe bariery. Pomimo natychmiastowej pomocy medycznej i szybkiego transportu helikopterem, kolarz zmarł w drodze do szpitala. Wedle opinii lekarzy – miał szansę na przeżycie, gdyby tylko miał chronioną głowę.

Wydawać by się mogło, że po tak tragicznym zdarzeniu w czasie jednego z najsłynniejszych wyścigów, kaski były dzień przed premierą swojej obecności w peletonie.
Otóż nie.

Tragedia, ostateczny czas na zmianę przepisów

Andriej Kiwilew - śmierć kończąca czapeczkowe eldorado

Kolejnym nazwiskiem zapisanym na mrocznych kartach historii kolarstwa szosowego jest nazwisko Andrieja Kiwilewa, Kazacha,
któremu w 2001 roku niewiele zabrakło do podium TdF. Ofiara Andrieja była ostatnią śmiercią w peletonie, spowodowaną brakiem kasku – a przede wszystkim końcem luki w przepisach Międzynarodowej Unii Kolarskiej.

Tragiczna kraksa miała miejsce 11 marca 2003 roku podczas wyścigu Paryż – Nicea.
Trzech zawodników jadąc z La Clayette do Saint-Etienne, a wśród nich dwóch z grupy Cofidis: Andriej Kiwilew i nasz rodak
Marek Rutkiewicz oraz trzeci, Volker Ordowski, brało dział w zderzeniu w wyniku którego Kazach upadł na ziemię i uderzył głową o asfalt. Kiwilew został przetransportowany do szpitala w Saint-Etienne, jednak pomimo walki o jego życie – zmarł następnego dnia.
– Gdyby miał na głowie kask, jego szanse na przeżycie znacząco by wzrosły – opinia lekarska o skutkach upadku Kazacha

Śmierć w peletonie to temat bardzo rzadko poruszany między kolarzami. Tragedia Andrieja wpłynęła na świat kolarstwa wyjątkowo mocno, ponieważ tamtego dnia zawodnik nie dojechał do mety, gdzie czekała na niego żona z półrocznym synem.
Odszedł zatem nie tylko wybitny zawodnik, ale również mąż i ojciec.

2003 - koniec kultu gołej głowy

Czas podsumować i wyciągnąć konkluzje z historii obecności kasku, a raczej jej braku, w profesjonalnym peletonie. 
W mentalności człowieka zakodowany jest prawdopodobnie jeden patogen odpowiedzialny za to, że dopóki nie wydarzy się coś
wstrzącającego – nie podejmie on działań ku wprowadzaniu zmian. Podobny schemat zauważyć można w wyżej opisanych przypadkach.

Większość z nas ma wyobrażenie o kolarzach protouru jako ludzi na najwyższym szczeblu wtajemniczenia, wyposażonych w najlepszej klasy sprzęt, stado rehabilitantów zdolnych do poskładania ich po każdej kraksie. Mało kto pomyślałby, że jeszcze nie tak dawno było zupełnie inne podejście do wartości swojego bezpieczeństwa, a co za tym idzie – życia. 
Te wydarzenia miały miejsce nie na początku historii pro-wyścigów, a w latach kiedy karbon nie był już czymś zaskakującym,
pojawiały się coraz to bardziej zaawansowane technologie, skąd więc wzięła się ta fundamentalna luka?
Powodów zapewne było kilka; protesty zawodników, rosnące możliwości peletonu, stale zwiększające się tempo.
Jaka powinna iść z tego nauka?
Czapeczki pomimo swojego wyglądu nie ochronią nas przed betonowymi blokami czy skutkami zderzenia z innymi na drodze.
A teraz badziej poważnie – dbajmy o solidny fundament tego, co robimy, by nie musieć zastanawiać się – co byłoby gdyby

Tak dzięki Kiwilewowi wyglądały kolejne lata największych wyścigów kolarskich

Czy wiesz, że Cannondale produkował betonowe płyty? Dowiedz się więcej z artykułu poniżej 🙂